- Nie. Minęło wiele czasu i od tamtej pory nikt mnie nawet nie odwiedził. Odbieram i wysyłam jedynie skrzynie z Przez kilka minut Tammy siedziała bez ruchu na gałęzi i wpatrywała się w uniesioną ku niej twarz stojącego pod drzewem mężczyzny. Była to z pewnością twarz człowieka uczciwego. Szczerego. Dobrego. Silnego. Jego spojrzenie było jasne i spokojne. Ani na moment nie odwrócił oczu. Czekał wytrwale, dając jej tyle czasu, ile potrzebowała, by dotarło do niej to, co powiedział. Dokładnie w tym momencie dobiegł go odgłos nadjeż¬dżającego samochodu. Zerwał się z krzesła i naraz uprzy¬tomnił sobie, jak głupio się zachowuje. Usiadł z powrotem. To mógł być właściwie każdy, z listonoszem włącznie. - Późno? Raczej wcześnie. Zasnął jakieś dwie godziny temu. Ledwo już widziałem na oczy. - Uśmiechnął się. – Do licha, Tam. To nie dla mnie robota. - Czy wiesz, co się stało? - spytała Isobelle ostrym to¬nem. - Widziałaś gazety? - A moim zdaniem bardzo źle. I jeśli sądzisz, że za¬mierzam potulnie odgrywać rolę gościa twojej kochanki, to bardzo się mylisz. Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła. Tammy spojrzała na niego takim wzrokiem, jakby po¬stradał zmysły. - Panno Dexter... - Wyjdziesz wreszcie, czy mam zawołać strażników? Wzruszyła ramionami. Chwileczkę... Lara miała zwyczaj porzucania ubrań, któ¬re się jej znudziły, a wszystko nudziło się jej błyskawicznie. Wkładała coś raz czy dwa, a potem już tego nie chciała, już miała ochotę kupować coś nowego. Nawet jeśli rzadko bywała na zamku, w garderobie powinno coś zostać... - Jestem kwiatem - zaczęła swoją opowieść Róża. - Ale jestem nie tylko kwiatem. Chodzi o to, że mogę być nie — Nie wypieram się moich obowiązków państwowych, ale nie będę mieszkał w zamku. Odtąd to jest twój dom i Henry'ego.
- i pomyślałem, że ty również mogłabyś mieć swoje niezwykłe imię... Od miesiąca Tammy znów spała w namiocie pod gwiaz¬dami i wspinała się po drzewach, ale ani na moment nie potrafiła przestać myśleć o pewnym małym księstwie leżą¬cym po drugiej stronie globu. Nieustannie odczuwała pokusę, by skontaktować się z panią Burchett lub Dominikiem i zasypać ich gradem pytań o Marka i Henry'ego. Nie. Już wybrała. Powierzyła siostrzeńca opiece ukochanego m꿬czyzny, a sama usunęła się w cień. Tak musi zostać. To je¬dyna możliwość.
– Spokój! – burknęła na psa i głośniej zawołała: – Chwileczkę! Szybko wycisnęła wodę z niektórych części ciała jaskrawoczerwoną farbą. – Nawet nie śmiałbym.
Nie! – Może los się do nas uśmiechnie. jego uwagę – już zniknęło. Przypomni sobie później, pewnie w środku nocy.
- Czy chcesz powiedzieć, że znowu swoim pytaniem sprawiłem, że opadająca mgła odsłoniła w tobie coś - Przyszedł list od Tammy - powiedział Doug, gdy wszyscy członkowie jego zespołu wrócili do obozu i za¬siedli wokół ogniska, nad którym wisiał kociołek z wodą na herbatę. - Przeczytam wam. Bardzo cię o to proszę. Tylko na chwilę... Dlaczego? - Tammy nas o coś prosiła - przypomniał im Doug. -Musimy się zastanowić, co robimy. Ponieważ takie kobiety nie istniały. Tammy była jedna jedyna. - Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę my¬śleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie...